Skąd ten bajer?
Fotografowanie podczas wspinania to podwójna radość – przynajmniej dla nas … i przynajmniej póki co :).
Uciecha ze wspinania to rzecz oczywista – wystarczy złapać bakcyla i dalej już się chce. W naszym wypadku bakcyla pomogli złapać nam inni ludzie… a wszystko zaczęło się od Buczka, o której nie można tu nie wspomnieć :). To ona poznała nas z Grackiem a ten przedstawił nam swoją ukochaną, cudnie upartą i wytrwałą Ewcię. No i tak sobie od tej pory chadzamy na tę ściankę – głównie dla przyjemności i odcięcia się od komputera i myślenia o nim. Bo to chyba w tym wszystkim lubię i cenię najbardziej – że nie myśli się podczas wspinania o niczym innym :). A jak wiadomo dla mózgu kobiety myśleć tylko o jednej rzeczy na raz to rzadkość (kto nie wie polecam: http://www.youtube.com/watch?v=Y-kS28yWi14). No więc na ścianie odpoczywam. Ale – zgodnie z proroczymi słowami zapoznanych do tej pory kolegów i koleżanek wspinaczy – łażenie po ścianie miało być czymś zgoła różnym od wspinania w skałach. Hmmm… no raczej nie trudno się dziwić, wszak warunki zgoła odmienne… jednak inne znaczy jakie?
Skromne doświadczenie w dziedzinie wspinania w skałach (zadzierzgnięte z wycieczek licealnych na Jurę i stromych podejść górskich w czasie uprawianego od ładnych paru lat trekkingu) nie pozwoliło na zbudowanie pełnego obrazu tego o czym wspominali znajomi. Innymi słowy nie spróbujesz to nie wiesz. Dlatego kiedy nareszcie trafił się dogodny termin wiele się nie zastanawialiśmy – zwłaszcza, że mój kochany małżonek wyraził żywo swoją chęć współuczestniczenia w tym wydarzeniu mimo swojej kontuzji i braku możliwości wspinania się :). Załadowawszy się więc w rakietę Matka ruszyliśmy.
A było warto… był spacerek i jajecznica z kurkami i wspinanie… i świetliki… i ognisko… i oczywiście przednie towarzystwo jak również flaszeczka w której przyobiecano nam partycypację :).
A samo wspinanie… bajer (zapewne dla starych wyjadaczy to raczej norma, nie mniej jednak występując z pozycji nowicjusza mogę sobie pozwolić na nieco bardziej nacechowany emocjonalnie opis). Uciecha ogromna – jak duża możecie zobaczyć poniżej 🙂 – z pewnością każdy łatwo zidentyfikuje zdjęcie o którym mówię. Poza tym świetna atmosfera, piękne słoneczko… a wszystko to skłoniło nas do eksploracji kolejnych sposobów fotografowania. W tym wypadku mowa oczywiście o foceniu „z góry na dół” a nie z dołu do góry” jak to miało miejsce do tej pory. Najpierw chrzest przeszedł Kamil, któremu po wielu próbach udało się przekonać Matka, że drogi dalej jednak nie ma. Kiedy zjechał na dół mówiąc mi, że plecak to jednak nie jest najlepsze rozwiązanie i musimy doinwestować w pas biodrowy jeśli chcemy się tak dalej bawić nie wzięłam sobie tego na poważnie. Wszystko się zmieniło, kiedy przyszło mi zmieniać szkła będąc przyczepioną do jakieś metrowej taśmy, bez możliwości zejścia, z małą półką skalną do dyspozycji :). Frajda z tego była co nie miara – z ze zrobionych zdjęć jeszcze większa więc się opłacało. No to dopiero początek :).
Poniżej kilka foteczek obrazujących ten mój przydługi wywód. Jakby komu przypadkiem przyszło do głowy, żeby kliknąć polem lajka 🙂 to nie krępujcie się – trzeba to jednak uczynić na facebooku ponieważ nasz mało skomlikowany blog póki co tej funkcji nie ma :). Miłego oglądania.
No Comments